63 Sześciodniówka Motocyklowa, czyli Polska

w roli " Czerwonej Latarni ".

Francja - 1988

"Nikt nie wymaga od was samych zwycięstw. Czasem i przegrać przychodzi. Ale każdy ma prawo żądać od was ambitnej i nieustępliwej walki. Nie dopuśćcie do tego, aby ludzie uznali was za niegodnych... podania ręki. " Kto wypowiedział te wciąż bardzo aktualne słowa? Pytanie do młodego pokolenia sportowców. Nagrody nie będzie, chociaż taka wiedza jest już nagrodą samą w sobie. Jest takie - dość kolokwialne - określenie, traktujące o pęknięciu szelek i opadnięciu gatek. Zazwyczaj stosuje się je w sytuacji, gdy bardzo o coś się staramy, perspektywy wydają się być nawet obiecujące, sukces całkiem realny, a tymczasem: pupeńka nowonarodzonego wężyka z tego... Rok 1988 przyniósł w polskim środowisku Enduro dwa medalowe miejsca w Mistrzostwach Europy zdobyte przez Piotra Kasperka i Ryszarda Gancewskiego. Nic zatem dziwnego, że ta dwójka stanowiła fundament naszej kadry World Trophy zgłoszonej do startu w 63 International Six Days Enduro przeprowadzonej w terminie od piątego do dziesiątego września 1988 roku. Oprócz seniorów w imprezie startował też polski zespół w kategorii Junior Trophy. A zatem we francuskim Mende reprezentowało nas dziesięciu rajdowców. Polski Związek Motorowy do boju na szlakach ulokowanych u podnóża Masywu Centralnego wydelegował w zespole seniorów Piotra Kasperka i Andrzeja Tomiczka na fabrycznych Simsonach GS 80 WKH; Ryszarda Gancewskiego na Simsonie GS 125 WKH; Zbigniewa Przybyłę na Jawie 250 E`88; Zbigniewa Banasika na Jawie 250 VVZ i Zbigniewa Grotha na Jawie 500 VVZ. W zespole juniorów startowali: Bogdan Warchoł na pamiętającym poprzednią Six Days KTM-ie 125 EXC; Krzysztof Tobiasz; Tomasz Kodym i Jacek Czachor - cała trójka na Jawach 250 VVZ. Początkowo w klasie 250 zespołu seniorów planowano Ryszarda Augustyna. Niestety, pech podstępnie przyczaił się na zawodnika Kieleckiego Klubu Motorowego. Podczas eliminacji Mistrzostw Europy w zachodnioniemieckim Eischwegen przy lekkim skręceniu prawej nogi - i tak już mocno nadwyrężonej podczas poprzedniego i obecnego sezonu - pojawił się po raz kolejny krwawy wysięk w nieszczęsnym, bo już kilkakrotnie operowanym kolanie. Efektem było zakucie w gips i wypadnięcie z zespołu World Trophy na Sześciodniówkę w Mende. Pociechą był wyjazd na ISDE w charakterze " Krasnoludka ", która to funkcję Ryszard Augustyn pełnił wraz ze Stanisławem Olszewskim. Kadrowej Jawy dosiadł klubowy sąsiad zza miedzy - Zbigniew Banasik z kieleckiej Korony. Augustyn jako " Krasnal " przydał się na tej imprezie, nie raz służąc radą i pomocą. Sprzęt jak to w tamtych latach i ówczesnych uwarunkowaniach było stanowiły Simsony i Jawy. Jednoślady z Suhl były całkowicie obsługiwane przez wytwórnię. Z małym wyjątkiem - o opony i dętki musiał troszczyć się PZMot. Ale: niech tam będzie! Z kolei zacna firma Jawa dostarczyła jedną dwieściepięćdziesiątkę chłodzoną wodą dla Zbigniewa Przybyły, zapewniając dla tej sztuki pełny serwis. Pozostałe motocykle były znanymi modelami VVZ, tym razem z pojedyńczym tylnym teleskopem ( Jawa i MZ stosowała wówczas rozwiązanie z podwójnym elementem resorującym ), błotnikami UFO Plast i rollgazami Magura. A zatem sześciodniówkowe Jawy Enduro Polaków należało " uzdatnić " przy pomocy zasobów i kontaktów warszawskiego OTZ-u do startu w Six Days. Impreza o prawie wiekowej tradycji ( pierwsza edycja miała miejsce w 1913 roku ) jaką jest Sześciodniówka Motocyklowa, od jej zarania stanowi próbę sprawności i wytrzymałości zawodników oraz motocykli. Ale jej przebieg stanowi arenę nieoczekiwanych zwrotów akcji, niesprzyjających zbiegów okoliczności, łez bólu, ale też i radości. Nie brakuje tu także sytuacji, które nie powinny ( według wszelkich założeń ) mieć miejsca, a jednak się zdarzyły... To ostatnie, jakże dosłownie, dotyczy polskiego zespołu World Trophy na Sześciodniówce w Mende, a także zawodników z NRD - jednego seniora i juniora. A wschodnioniemieccy motocykliści spod szyldu DDR rok wcześniej w Jeleniej Górze zdobyli obydwa najważniejsze trofea Sześciodniówki Motocyklowej. No dobrze, ale o co właściwie chodzi w tym minorowym akapicie? Zaraz do tego dojdziemy... Start do pierwszego dnia 63 Six Days przebiegł dla Polaków ogólnie pomyślnie. Z lekka kaprysił przy rozruchu Simson Andrzeja Tomiczka, ale fachowe rady Ryszarda Gancewskiego i Stanisława Olszewskiego, znających te sprzęty na wylot znakomicie pomogły ogarnąć temat. Ale to dopiero początek niespodzianek... Już po niecałych dwudziestu minutach, na pierwszym PKC okazało się, że " Ganc " ma nieprzyzwoicie duże spóznienie. Jego Simson 125 miał poważne problemy z silnikiem, brakowało mocy. Co jest grane?! Z odsieczą ruszył Stanisław Olszewski. Nie pomaga wymiana kilku świec, zmiana gaznika, wymieniono cewkę zapłonową, simmering na wale korbowym, ba! - zmieniono kompletny Motoplat. Nic z tego. Simson Gancewskiego przerywa, strzela w tłumik, beczy zamiast jechać... Na pierwszym PKC drugiej pętli motocyklista z Kajkowa ma osiem minut do tyłu ponad dopuszczalną godzinę spóźnienia i tym samym wypada z imprezy... W Simsonie Piotra Kasperka brakuje mocy, silnik nieustannie przerywa pracę. Nie pomaga pomoc i pchanie przez prawie cztery kilometry ( ! ) w wykonaniu Andrzeja Tomiczka. Ubryzgany olejem zespół napędowy odmawia definitywnie współpracy pod koniec pierwszej pętli na skutek wypalonej dziury w tłoku. Koniec przyszedł tak niespodziewanie szybko... Wyczynowe Simsony od lat miały zasłużoną opinię maszyn niezawodnych, znakomicie znoszących trudy rajdów Enduro i Sześciodniówek. Tym czasem w Mende po pierwszym dniu do Parc Ferme nie trafiają oprócz motocykli Kasperka i Gancewskiego także sztuki zawodników z NRD - Thomasa Bieberbacha ( World Trophy ) i Danillo Poerschke z zespołu juniorów. Jak to w takich razach bywa, rodzą się przeróżne domysły i teorie. Błąd fabryczny? Sabotaż? A może złośliwość rzeczy martwych, bo i tak w technice bywa... Ludzie z Simsona mają poważne obawy o przyszłe losy swojego Działu Sportu, będącym dotąd oczkiem w głowie fabryki z Suhl. Bo zaproszenie na " rzeczowe rozmowy w szczerej i pełnej zrozumienia atmosferze " ze smutnymi panami z enerdowskiej bezpieki STASI mają tak pewne, jak to, że rano wzeszło słonko. Drugiego dnia Polacy z zespołu World Trophy startują z bagażem 30 000 karnych punktów za brak Kasperka i Gancewskiego. Taka suma będzie lądować codziennie na koncie już do końca Sześciodniówki, co da 180 000 punktów i zapewni naszym pierwsze miejsce od końca. Niech to szlag! Drugiego dnia na próbach najlepiej z naszych uwija się Andrzej Tomiczek, nadopiekuńczo wspierany przez serwis Simsona - w końcu jedyny Polak na jednośladzie tej marki, w dodatku z szansą na wynik w klasie. Gorsza historia wynikła ze Zbigniewem Przybyłą. " Gucio " walczył na trasie i próbach ze stłuczoną prawą stopą. W końcu - dziś to raczej nie do pomyślenia - lekarz ordynuje blokadę. Zabieg to kontrowersyjny w kategorii humanitarnej, ale daje możność jechać dalej w Sześciodniówce. Bilans na koniec drugiego dnia jest następujący: zespół World Trophy zamyka stawkę na dziewiętnastym miejscu, juniorzy otwierają drugą dziesiątkę. Dobrze to, czy wręcz na odwrót?... Dzień trzeci francuskiej ISDE już z samego rana przyniósł nielichą sensację. Stefano Passeri z włoskiego zespołu Trophy, idącego " łeb w łeb " z gospodarzami Sześciodniówki, nie uruchomił w wymaganym podczas próby rozruchu czasie silnika swojej Husqvarny. Santa Madonna! ( Nie chodzi bynajmniej o piosenkarkę ). I u nas były nerwowe chwile. Gdynianin Zbigniew Groth, po obfitym " przelaniu " uruchomił silnik Jawy 500 dopiero w czterdziestej drugiej sekundzie. Na trasie okazało się, że ludzie odpowiedzialni za jej oznakowanie potraktowali swoją powinność raczej powierzchownie, stąd pobłądzenia i spóźnienia na Punktach Kontroli Czasu. Z zespołu seniorów tylko Zbigniew Banasik uchował tego dnia zerowe konto w czasie wizyt na punktach sprawdzających czas przejazdu. W sumie i seniorzy, i juniorzy złapali tego dnia po kilka minut ponad wyznaczony czas. Opanowaniem wykazał się Andrzej Tomiczek. Mając osiem minut zapasu pomiędzy metą pierwszej, a wjazdem na drugą pętlę dnia dał radę w ciągu ( zmierzono stoperem! ) sześciu i pół minuty zmienić przedni lewy teleskop. Brawo! W klasyfikacji Junior Trophy Polska awansuje na dziewiątą lokatę. Czwarty dzień Sześciodniówki Motocyklowej w Mende można określić jako dzień czasowej niespodzianki, a raczej pułapki. Z dystansu dnia odjęto 12 kilometrów, ale czas też skrócono o dwadzieścia minut, więc na poszczególnych odcinkach zrobiło się kuso z czasem przewidzianym na przejazd. Co tu dużo pisać - w polskich zespołach wszyscy do tyłu. Bogdan Warchoł przeżył spotkanie z kamieniem raczej słusznych rozmiarów, co zaskutkowało mocnym potłuczeniem nogi. Motocykl, choć pokiereszowany, ogólnie sprawny i do jazdy. Z oporną materią walczył przy zmianie opony na koniec dnia Tomasz Kodym. Guma trzymała się obręczy niczym przyklejona i w ten sposób całkowite spóźnienie sochaczewianina urosło do jedenastu minut. W gronie juniorów Polacy znów awansują - tym razem na siódme miejsce. W World Trophy bez zmian - zamykamy stawkę. Piąty dzień 63 Six Days przebiega w miarę spokojnie, aczkolwiek motocykle niektórych polskich zawodników nieco opornie podejmują pracę na starcie, co ludzi związanych z naszą ekipą przyprawia o niezbyt zdrowe emocje. Na szczęście wszystko skończyło się na strachu... Niespodziankę sprawiła pogoda serwując paletę szaro-burą z odcieniem mglistości. Do tego zabawa, zależnie od położenia nad poziomem morza, w ciepło-zimno. Było dość dziwnie, gdy wzbite w opary mgły obłoki kurzu wznieconego przez koła motocykli opadały w postaci kleistej, błotnistej mazi pokrywając otoczenie, zawodników i kibiców rdzawą papką. Tym razem polskie zespoły podróżowały bez przygód i spóźnień. Juniorzy utrzymali siódmą lokatę, co ciekawe - zostawili na pobitym polu Francuzów, czyli gospodarzy imprezy. Ostatnim akordem Sześciodniówki w Mende, po pokonaniu przez zawodników blisko dziewięćdziesięciokilometrowej ( zabrakło dwóch tysięcy metrów ) dojazdówki, był jak każe tradycja i regulamin finałowy motocross. I tu lekkie zdziwienie. Po sześciu dniach jazdy po górach, pokonywaniu stromych podjazdow, holwegów, atrakcyjnych prób, wytrzaśnięto płaską łąkę, na której usypano lub spiętrzono spychaczem kilka skoków ku uciesze gawiedzi. Kurzyło się na tym motocrossie niemiłosiernie, nic dziwnego, że po każdym biegu zarówno publika, jak i zawodnicy byli równo pokryci ceglastym pyłem. Nie obyło się bez kilku sensacji w polskim gronie. Andrzej Tomiczek po zbiorowej kraksie tuż po starcie, gonił czołówkę ignorując urwaną dźwignię sprzęgła, a dłonią zastępując zgubiony w ferworze walki korek paliwa. Warto było stosować takie poświęcenie, bo zaowocowało ono zdobyciem Złotego Medalu FIM. Zbigniew Banasik niefartownie przebił dętkę tuż po starcie swojej grupy. Cóż było robić? Crossował na " kapciu "! Z kolei Bogdan Warchoł stwierdził w czasie wyścigu dziwne prowadzenie się swojego motocykla. Już na mecie orzeczono pęknięcie kierownicy. Brrrr!... Co by było, gdyby pękła do reszty jeszcze przed metą? Na Jacka Czachora zawzięli się konkurenci pragnący go przyblokować. Tylko, że biedacy trafili na chłopaka z Targówka, a ci tanio skóry zazwyczaj nie sprzedają. Zbigniew Przybyła przejechał motocross, lokując się w połowie stawki, mając do dyspozycji jedynie pracującą " dwójkę " w skrzyni biegów! Pomimo fatalnego pecha Piotra Kasperka i Ryszarda Gancewskiego już na początku imprezy ( ludzie z ekipy Simsona schodzili z oczu trenerowi Mirosławowi Malcowi, a on do końca zawodów im się nie kłaniał ), ostatniej lokaty w World Trophy, Sześciodniówka w Mende anno 1988 nie poszła w las. Juniorzy zdobyli przyzwoitą siódmą lokatę. Zbigniew Przybyła i Andrzej Tomiczek sięgnęli po Złote Medale FIM. Niestety, akurat podczas tej edycji Sześciodniówki przyszło nam posmakować goryczy porażki, ale w sporcie jak w życiu - ktoś musi być ostatni...

Jarosław Ozdoba

Cofnij
 
 

Copyright © Multi-PC, Designed by Blackmark