Jubileuszowy 50 Rajd Świętokrzyski

Imprezą roku w sezonie 1992 w Polsce, przynajmniej jeśli chodzi o motocyklowe rajdy Enduro, miał być jubileuszowy 50 Rajd Świętokrzyski - jeden z najstarszych tego typu organizowanych w miarę regularnie na Starym Kontynencie. Rajd jubileuszowy, co zobowiązuje. Poczyniono zatem odpowiednie i staranne przygotowania, niezbędne do zorganizowania w terminie 9 - 10 maja 1992 roku tej prestiżowej imprezy. Po raz trzeci z rzędu ówcześni najlepsi w światowym Enduro pojawili się w Miedzianej Górze, gdzie tradycyjnie swoje podwoje udostępnił Tor Wyścigowy " Kielce " wraz ze swoim zapleczem i infrastrukturą, zresztą całkiem niezłą jak na tamte czasy. Kieleccy działacze idąc za ciosem i korzystając z dobrych doświadczeń zdobytych przy organizacji poprzednich edycji rajdu, a także znając specyfikę wczesnego kapitalizmu w wykonaniu Polskiego Związku Motorowego, który był i jest raczej z gatunku tych, co zdecydowanie biorą, a nie dają, wystarali się o solidną grupę sponsorów z Toyotą Motor Poland i koncernem petrochemicznym Ouaker State na czele. Dzięki chojności braci sponsorującej zawody obyło się bez kłopotliwego zabiegania o wspomożenie imprezy przez datki ze związkowej kasy. Po raz trzeci okazało się, że można zorganizować światowej rangi imprezę własnym sumptem, bez " planowanego deficytu ", a nawet wyjść na plusie. Rajdy Świętokrzyskie organizowane na początku lat dziewięćdziesiątych przetarły pewien szlak, z którego skorzystali między innymi działacze z Trójmiasta organizując przy wsparciu lokalnych potentatów, z Rafinerią Gdańską na czele, ośmiokrotnie bardzo prestiżowe Mistrzostwa Świata w motocrossie na malowniczo położonym torze w Gdyni-Kolibkach, na które publika waliła tysiącami sztuk. Dało się? Dało! Wracając do 50 Rajdu Świętokrzyskiego, gdyż jest on głównym tematem ninniejszych rozważań, trzeba przyznać, że przy jego organizacji wykonano kawał solidnej, dobrej i rzetelnej roboty. Trasę i próby ponownie opracował i wyznaczył zespół pod światłym kierownictwem Zbigniewa Banasika i Jacka Obłuckiego. Panowie ci zresztą solidarnie podzielili się funkcjami. Popularny " Biniol " pełnił obowiązki Zastępcy Kierownika Zawodów (wreszcie dano sobie spokój z tytułomanią rodem z Marynarki Wojennej, różnymi Komandorami i Wicekomandorami), a ojciec i pierwszy terener naszego mocnego punktu w serialu Maxxis FIM WEC, przejął na siebie funkcję Kierownika Trasy. A właśnie - trasa... Opracowany przez wspomniany wyżej duet wariant okrążenia o długości stu pięciu kilometrów, był czymś z wyższej półki rajdów Enduro. Korektę długości okrążenia w stosunku do poprzedniej edycji wymusiła konieczność ominięcia fragmentu prywatnego terenu, w ramach pewnej rekompensaty dorzucono błotnisty odcinek w okolicach Zawady za Szewcami. Ogólnie trasa kieleckiego rajdu została uznana za trudną i wymagającą, oferującą wszelaki rodzaj podłoża - od kamieni, poprzez błoto, torf, piach, korzenie, pieńki, wąwozy i wądoły świętokrzyskich lasów i polnych, a także szutrowych dróg. Jedynie czego pożałowano zawodnikom, to asfaltu, który występował w śladowych ilościach. Jak nakazuje tradycja Rajdów Świętokrzyskich nie zabrakło całkiem pokaznych podjazdów i zjazdów, leśnych jarów i borowinowych przepraw w okolicach Wiśniówki, Zalesia i Jaworzni. Jak to mawiają w kręgach murarskich - Jak się wali, to na całego. Do trudów trasy po raz kolejny dostroiła się pogoda nie żałując przed zawodami opadów, które znakomicie zmiękczyły trasę, a także nawodniły torfowiska w okolicach Wiśniówki, Goleniowów i Wykienia. Na dodatek było dość chłodno i - jak to w kieleckiem - mocno wiało. Z drugiej strony, bądzmy szczerzy: Pewna przewrotna filozofia dotycząca motocyklowych rajdów Enduro głosi, iż im trudniej - tym lepiej! Coś w tym jednak jest... Jubileuszowy 50 Rajd Świętokrzyski pomyślany był jako impreza preferująca równą walkę zarówno na próbach, jak i na trasie, o czym świadczą przemyślanie dobrane czasy przejazdu, które nie wymagały nadmiernego i niepotrzebnego "grzania" po lesie, niosącego do ryzyka bliskiego kontaktu z drzewem. Niemniej jednak trzeba było uwijać się na trasie, aby na Punkcie Kontroli Czasu mieć chwilę wytchnienia i moment na zatankowanie motocykla (nierzadko za PKC-em, co w tamtych czasach było dopuszczalne), posilenie się i po czujnym spojrzeniu na zegar skontastowanie, że najwyższy czas w drogę. Jednakże w rajdach motocyklowych często próby sportowe są elementem decydującym o tym kto w danej klasie aktualnie rządzi, a także - nie oszukujmy się - są esencją tego sportu. No i miejscem skupiającym największe zgromadzenia publiczności. Zjawisko to nie ominęło również 50 Rajdu Świętokrzyskiego. Tłumy narodu oblegały zlokalizowaną po raz trzeci w podpiekoszowskiej starej piaskowni próbę crossową. A było naprawdę na co popatrzeć! W porównaniu z latami poprzednimi nieco inaczej skonfigurowano przebieg trasy, stawiając bardziej na piaszczyste nawroty i łuki niż na skoki, nakazując motocyklistom wzniecać spod kół fontanny sypkiego kruszywa w plątaninie taśm uwitych wokół sporawego w tamtych czasach jeziorka na środku piaskowni. Zmagania w piaskownicy najbardziej leżały Holendrom, których trójka - Jan van Oorschot, Toine van Dijk i Gerard Jimmink - rozdawała karty w sobotniej nieoficjalnej " generalce " tej próby. Ze względu na swój charakter, dużych umiejętności technicznych i opanowania motocykla, a także nerwów własnych, wymagał Country Test zlokalizowany po raz drugi w lesie na Słowiku, jednakże nieco inaczej poprowadzony niż rok wcześniej. Było trochę skromniej jeżeli chodzi o podjazdy, aczkolwiek na dobry początek zaserwowano zawodnikom, poprowadzony meandrami pomiędzy drzewami, po koleinach z korzeniami, stromy podjazd pod Górę Patrol. Leśne dukty i przecinki wytyczające trasę tej próby były mocno dziurawe, jednakże w granicach akceptowalnych w rajdach Enduro, które przecież z założenia są imprezami terenowymi. Urozmaiceniem wymagającym podwyższonej uwagi były niespodziewane nawroty i "agrafki" w leśnym labiryncie oraz na podmokłych polanach, gdzie błoto tryskało spod kół na słuszną wysokość. Podczas przejazdu przez test na Słowiku upadek przydarzył się Paulowi Edmondsonowi. Jak wiadomo: " W czasie deszczu dzieci się nudzą...", więc grono miejscowej młodzieży postanowiło nieco urozmaicić nudny, ich zdaniem, odcinek trasy, ukladając w poprzek mały stosik gałęzi. Brytyjczyk bez problemu ominął przeszkodę i po chwili odwrócił głowę do tyłu. W tym czasie koło jego Husqvarny niekontrolowanie najechało na pieniek, co było powodem niezamierzonego salta przez kierownicę. Upadek jakich wiele w rajdach Enduro, ale ten akurat rujnował szansę wygrania klasy 125 pierwszego dnia przez brytyjską gwiazdę teamu Husqvarna El Campero i, jak się potem okazało, był brzemienny w skutki dla całego 50 Rajdu Świętokrzyskiego... Porzućmy na chwilę zmagania na trasie i na próbach, by wspomnieć o polskiej kadrze na tym rajdzie. Tu trzeba przyznać, że było trochę ciężko. Pewniakiem naszej ekipy, a także włoskiego zespołu Moto TM, był urzędujący wicemistrz świata w klasie 80 za rok 1991, Andrzej Tomiczek. Jednakże na tydzień przed inauguracją światowego czempionatu w węgierskim Kaposvarze, a na dwie niedziele przed rajdem w Kielcach, podczas zespołowych Mistrzostw Polski w motocrossie na torze w Strykowie Andrzej Tomiczek doznał złamania nadgarstka prawej ręki. Cztery rajdy, czyli osiem eliminacji Mistrzostw Świata przeszło cieszynianinowi koło nosa, co praktycznie wyluzowało go z walki o tytuł. Okazją do międzynarodowej konfrontacji była dla Andrzeja Tomiczka dopiero australijska Sześciodniówka rozegrana pod koniec sierpnia w Cessnock. W zaistniałej sytuacji postanowiono poszukać wyjścia awaryjnego. W trybie pilnym zwrócono się do firmy TM z prośbą o przekazanie fabrycznego prototypu szykowanego dla Andrzeja Tomiczka w ręce Macieja Wróbla. Firma z Pesaro nie miała nic przeciwko temu i Maciej Wróbel, początkowo typowany do serialu Mistrzostw Europy Juniorów, wsiadł na osiemdziesiątkę przygotowaną w manufakturze nad Adriatykiem. Kolejnym pechowcem polskiej ekipy został Ryszard Augustyn, któremu po motocrosie w Strykowie (nieszczególne to były zawody dla naszej kadry Enduro) odnowiła się kontuzja kolana, które to schorzenie trapi go od 1987 roku. Tym sposobem wypadł ze składu kolejny mocny i pewny punkt naszej ekipy. Nerwowo zrobiło się, gdy w czwartkowe popołudnie w Miedzianej Górze pojawił się Jacek Czachor meldując o wyzionięciu ducha przez jego KTM-a. Plaga nieszczęść w polskiej kadrze! Na szczęście w rajdach Enduro postawa Fair Play i koleżeństwo nie są czymś nader niecodziennym. Swój motocykl, rezygnując ze startu, zaoferował Marek Dąbrowski. Trzeba mieć charakter! W sobotnie popołudnie zawodnicy zaczęli pojawiać się w Miedzianej Górze na mecie pierwszego dnia. Upacykowani błotem ze świętokrzyskich lasów, zmęczeni naprawdę trudną trasą, ale zadowoleni i szczęśliwi. Teraz, po zdaniu motocykli do Parku Maszyn, toalecie i krótkim odpoczynku, pozostało poczekać na ogłoszenie wyników pierwszego dnia rajdu. Wyglądało, że eliminacja przebiegała spokojnie, sprawnie i zgodnie z planem. Nie było słychać o jakichś większych ekscesach, tudzież burdach, czy szarpaninach rozochoconych osobników. Obyło się bez wypadków i interwencji służb medycznych. I Bogu dzięki, gdyż najważniejsze jest zdrowie i dobresamopoczucie. Prowizoryczne wyniki dawały powody do zadowolenia wielu ekipom, w tym naszej. Maciej Wróbel wygrał klasę 80, Wysoko zacumował w mocno obsadzonych 250-kach Ryszard Gancewski. W klasie 125 dobrze pojechali bracia Czachorowie - Mariusz i Jacek. Dobrze wypadli zawodnicy z Holandii, Czecho-Słowacji, Hiszpanii, Francji, Szwecji, Niemiec, Finlandii. Co ciekawe - słabo wypadli, zdawało by się, faworyci: Kari Tiainen, Paul Edmondson, czy Sven-Eric Joensson. Ale jak to w sporcie - raz na wozie, raz pod wozem... Tymczasem okazało się, że silne lobby i układy przy "Zielonym Stoliku" mają się całkiem dobrze! Wieczorową porą do jury zawodów wpływa list od zawodników, zainicjowany przez grupę Wielkich Przegranych (Edmondsona, Joenssona i Tiainena), czyli team Husqvarna El Campero. W tejże petycji wyrażano niezadowolenie z zachowania kibiców, prób utrudniania przejazdu trasy, wetowano przeciw domniemanym chuligańskim wyczynom. List to o tyle dziwny, że nie odnotowano przez cały czas trwania sobotniej eliminacji żadnych zgłoszeń o takich historiach, zarówno do przedstawicieli organizatorów, policji, czy służb medycznych. Co więcej, owa petycja nie miała żadnych znamion formalnie złożonego i opłaconego protestu. Mimo to, trzyosobowe jury (przy przeciwnym głosie przedstawiciela Polski, a zarazem Kierownika Rajdu), podejmuje kontrowersyjną decyzję o anulowaniu wyników pierwszego dnia, czyli de facto jego unieważnieniu. Zrobiła się nader niezdrowa i nieznośna atmosfera typu wszyscy przeciwko wszystkim. Jedne ekipy protestowały przeciwko anulowaniu wyników, inne kontestowały list protestacyjny skierowany do jury. Wtedy powstaje decyzja o buncie dnia drugiego, choć komunikat jury utrzymuje, że zawody trwają i nakazuje start wszystkim zawodnikom, którzy ukończyli pierwszy dzień 50 Rajdu Świętokrzyskiego. Tyle, że jedni decydują się nie startować ze względu na podpisanie sobotniego listu do jury, inni odmawiają startu w proteście przeciwko anulowaniu soboty, jeszcze inni nie startują w poczuciu solidarności z resztą. Powstało niezłe zamieszanie. Jedyną ekipą, która pojawia się na linii startu są Polacy, tłumacząc się koniecznością rozegrania krajowych mistrzostw. Pojawieniu się naszych w strefie przedstartowej towarzyszą gwizdy, wycie, szydercze okrzyki pozostałych zbuntowanych zawodników. Poza dziesięcioma polskimi rajdowcami nie wystartował nikt. Jakże głupio musiał czuć się utytułowany, a przede wszystkim znany w międzynarodowym towarzystwie Enduro, Ryszard Gancewski, gdy słyszał zewsząd obcojęzyczne okrzyki dające się pokrótce przetłumaczyć jako: "Gancu, co ty robisz?!". Był to dla niego ostatni Rajd Świętokrzyski przed zakończeniem po sezonie 1992 przebogatej kariery. Niedzielną rywalizację 50 Rajdu Świętokrzyskiego ukończyło siedmiu polskich zawodników, którzy w takiej sytuacji wygrali wszystko, ale nie były to zwycięstwa, które cieszą... Triumfatorem i zdobywcą głównej nagrody imprezy - Pucharu Gór Świętokrzyskich - został Ryszard Gancewski. Pierwsze zwycięstwo w serialu Mistrzostw Świata osiągnął pózniejszy wicemistrz klasy 80 sezonu 1992, Maciej Wróbel. Z ciekawostek tego rajdu należy nadmienić, iż " Ostatnim Mohikaninem " startującym podczas tych zawodów na Jawie Enduro, był znany rajdowiec, crossowiec i trener z Gdyni - Mirosław Kowalski. Niestety, czeska wyczynówka odmówiła dalszej współpracy tuż przed metą pierwszego dnia. Nie da się ukryć, że Rajd Świętokrzyski w początkach lat dziewięćdziesiątych nie miał dobrej passy. Mimo zaangażowania organizatorów, zawsze wyskakiwało coś nieoczekiwanego, co rzutowało na przebieg zawodów i opinię o nich. Gdy w maju 1992 roku kolorowa karawana wyjeżdżała z obiektu w Miedzianej Górze doskonale zdawano sobie sprawę, że rajdy Enduro nieprędko tu zawitają. Tym razem prognozy sprawdziły się aż za dobrze. Na kolejną międzynarodową imprezę spod znaku Enduro Tor Wyścigowy "Kielce" musiał poczekać równo dziesięć lat. W czerwcu 2002 roku pojawili się na tym terenie uczestnicy Mistrzostw Europy, aby rozegrać bardzo udane zawody, ale to już jest temat na kolejną opowieść......

Jarosław Ozdoba


Cofnij
 
 

Copyright © Multi-PC, Designed by Blackmark