Jubileusz końca pewnej ery w polskim Enduro
Jakoś tak niepostrzeżenie doczekaliśmy się pewnego jubileuszu. Swoją drogą - jak ten czas leci! Równo piętnaście lat temu, czyli w sezonie 1995 nie pojawił się na starcie imprezy rangi Mistrzostw Polski w rajdach Enduro ani jeden motocykl "made in Czechoslovakia", czyli CZ 125 i Jawa Enduro. Te ostatnie uchodzą dzisiaj, obok Simsonów GS i MZ GT, za klasyki poszukiwane przez kolekcjonerów. Czeskie wyczynówki przez ponad dwie dekady stanowiły podstawowy sprzęt do uprawiania Enduro w naszym kraju. Rzecz jasna pomimo zapewnień o przyjazni motocykle dostarczane do magazynów OTZ PZMot, były o krok do tyłu w stosunku do modeli dosiadanych przez zawodników z ówczesnej CSRS. Nic dziwnego, gdyż w tamtych latach w rajdach odnosiliśmy dość regularnie sukcesy stanowiąc realną konkurencję dla Czechosłowaków dosiadających, często prototypowych, maszyn pochodzących z jednostkowej produkcji Działu Sportu firmy Jawa w Pradze-Strasznicach. Zrozumiałe, że w takim układzie skazani byliśmy na seryjne sztuki z zakładów Jawa Tynec produkowane na potrzeby RWPG. Kadrowe Jawy "dozbrajano" w warsztatach OTZ, wyposażając je w przednie teleskopy Marzocchi, tylne firmy Koni, obręcze Akront i błotniki Acerbisa. Czesi w ramach gestu wspaniałomyślności dostarczali dla naszych kadrowiczów motocykle wyposażone w membranę na kanale ssącym (dla młodzieży wychowanej na współczesnych dwusuwach silnik bez membrany może wydawać się co najmniej nieporozumieniem) i hiszpańskie iskrowniki z zapłonem tyrystorowym Motoplat oraz gazniki Bing, czyli sprzęt ze "wsadem dewizowym". Motocykle przeznaczone dla klubów motorowych były ubogimi krewnymi maszyn kadrowych z zawieszeniami marki PAL, z przerywaczowym zapłonem i tylnymi błotnikami wykonanymi z żywicy i maty szklanej.
Od roku 1988 na trasach zaczęły pojawiać się w większych ilościach Jawy Enduro z centralnym zawieszeniem tylnego koła, wyposażone wreszcie w membranę i iskrownik Motoplat. Inna sprawa,
że cena tych cacek była ustalana chyba na księżycu i nijak się miała do poziomu i jakości wykonania. Ten ostatni czynnik powodował, że każdy,
kto startował tymi sprzętami mimo woli nabierał znakomitych talentów mechanicznych. Ech, czyż są jeszcze ludzie ślepo wierzący, że poprzez
kolejne rozbieranie i składanie, ustawianie płytek, roztaczanie goleni pod drugi simmering, uda się wreszcie tak złożyć teleskopy PAL,
aby ich parametry były zbliżone do tego co oferowały wyroby firmy Marzocchi? Kto pamięta, że do Jawy Enduro 250 pasowały chromowe pierścienie
tłokowe od Syreny? A złożenie korbowodu można było wykonać z elementów układu korbowego silnika Wartburga 353. Że sworzeń tłokowy
i zabezpieczenia pasowały od motocykla MZ ETZ 250? Czy są jeszcze tacy, którzy operację wyciągania w warunkach polowych skrzyni biegów
z karteru Jawy Enduro mogli wykonywać z zamkniętymi oczami? Kto dziś pamięta patent na osłabione sprężyny suchego sprzęgła Jawy Enduro?
Należało podłożyć podkładki o odpowiedniej grubości, na przykład te od zabezpieczania owych sprężyn. W zapomnienie odszedł zwyczaj wożenia
w kieszeni kilku przerywaczy od Skody pasujących do stykowego iskrownika. Ile heroicznego wysiłku kosztowały utopijne próby uszczelnienia
przestrzeni iskrownika, które i tak spełzały zazwyczaj na niczym...
A ileż wymyślano sposobów aby wykonać za wytwórnię to co do niej należało
już w fazie produkcji, czyli zabezpieczyć puszkę filtra powietrza przed błotem i wodą? W celu przedłużenia żywotności papierowego filtra
powietrza na górną ażurową pokrywę rzeczonej puszki stosowano odpowiednio przycięte kawałki cinkiej gąbki lub watoliny. Czy ktoś jeszcze
pamięta sztukę wycinania uszczelek z kartonu za pomocą uderzeń płaskim kluczem odpowiedniej rozwartości, a zatem i wagi? W zapomnienie
(i dobrze!) odeszły środki uszczelniajace typu Hermetic... Kto dziś pamieta próby zastąpienia zużytych łańcuchów napędowych, bo nowych
nie było w magazynach klubowych, łańcuchami od podnośnika narzędzi kombajnu Bizon? A że te łańcuchy zużywały się w tempie błyskawicznym,
bo nie były przystosowane do takich obciążeń, to już inna sprawa... Czy dzisiaj wozi się przymocowany za pomocą gumek-rajdówek do ramy i
wahacza zestaw niezbędnych narzędzi? A słynne gumki-rajdówki, czyż nie należy im się słów kilka? Dziwne, że o ich zastosowaniu nikt jeszcze
nie napisał pracy magisterskiej... Dzielnie służyły do mocowania wspomnianego zestawu kluczy i śrubokrętów, elementów motocykla, wspomagały
sprężyny szczęk hamulcowych, przytrzymywały kopniak w pozycji zamkniętej, mocowano nimi do błotnika zapasowe dętki, służyły do mocowania
awaryjnego uszkodzonych obsad klamek sprzęgła i hamulca przedniego i pełniły jeszcze wiele przeróżnych funkcji, a każdy woził w kieszeniach
przynajmniej kilka ich sztuk, tak na wszelki wypadek. Czy są jeszcze ludzie wierzący, że poprzez korektę okien kanałów cylindra CZ 125 uda
się wykrzesać godziwą moc z tej maszyny? Inna sprawa, że te zabiegi z reguły kończyły się zatarciem lub eksplozją silnika połączoną ze
zjawiskiem "żelaznego deszczu", czyli rozrzucaniem metalowych trzewi wokoło.
Tak, można by o tych motocyklach opowiadać jeszcze długo dorzucając coraz to nowe szczegóły... Mimo, że niejeden walcząc z tymi wytworami czeskiej techniki rzucał grube wiązanki słów powszechnie uważanych za wulgarne, to jednak fajnie się wspomina tamte sprzęty, zimy spędzone przy remontach, awarie w środku sezonu i inne atrakcje, bo jednocześnie wspomina się młodość. Czeskie wyczynówki zniknęły z tras, ale pozostaną w pamięci tych, którzy pokonywali nimi rajdowe trasy jako chyba niekoniecznie mgliste wspomnienie...
Jarosław Ozdoba
Cofnij
Copyright © Multi-PC, Designed by Blackmark